Tak do północy prawie trwały badania i ciche rozmowy, a gdy naostatek Hawnul żegnając się oświadczył, że musi powracać do Wilna, uproszono go o jeszcze jedną naradę.
Gdy wyszedł, wszyscy przytomni długo stali przygnieceni myślą tą, która w chwili zwątpienia spadała jakby z niebios przez opatrzność zesłana. Nie śmieli wierzyć, aby nadzieja tak łudząca, tak promienna, mogła się ziścić.
— Zaprawdę — zawołał Jaśko z Tęczyna — Wielkopolska nie śmiałaby nam już narzucać swojego Semka, ani królowa Rakuszanina.
Pozbyć się wroga, zyskać wiekuistego sprzymierzeńca, ochrzcić cały kraj, wyrwać Niemcom pastwę, na którą czyhają!!
Wszystko to wydawało się tak wielkiem, tak świetnem, a panowie krakowscy czuli się powołanymi do takiego dziejowego cudu, który świat miał zdumieć, że serca im wzbierały dumą.
Wszyscy widząc ważność niezmierną tej myśli, która zdradzona zawczasu mogła być podstępnie podkopaną, zobowiązali się uroczystem słowem do zachowania jej w tajemnicy.
Potrzebowali się naradzić nad tem, komu ją ze swoich powierzyć mieli i co przedsiębrać, aby przyprowadzić do skutku rzecz tak trudną, której tylu nieprzyjaciół musiało stawać na przeszkodzie.
Jaśko z Tarnowa wnosił, ażeby z Hawnulem
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.