cie, w niewielkiej komnatce stojących przeciwko sobie; starego pana krakowskiego z obliczem zarumienionem, i młodego Spytka, w wytwornym stroju rannym, z oczyma iskrzącemi się życiem, który zdawał się gwałtownie o coś Dobiesława naglić i napierać.
Ujrzawszy Jaśka z Tęczyna, zwrócił się młody pan z Mielsztyna i urywając rozmowę z poszanowaniem go przyjął. Twarz mu drgała jakiemś poruszeniem niemal gniewnem.
Jeszcze nie usiadł pan Tęczyński, gdy Dobiesław z tą flegmą, jaką daje wiek zwrócił się ku niemu.
— Wiecie — rzekł — że wieści chodzą jakoby Semko Mazowiecki jechał z Arcybiskupem i Bartoszem z Odolanowa, w pięćset kopijników Kraków zajmować?
Kasztelan głową dość obojętnie potwierdził, że już miał o tem wiadomość.
— Wszakże wiem, żeście przeciwko temu stosowne przedsięwzięli środki — odezwał się spokojnie.
— Mnie to oburza! — wykrzyknął namiętnie młody Spytek. — Co za zuchwalstwo targnąć się chcieć na stolicę, koronę chciąć wziąć gwałtem, dlatego, że mu ją drobnej szlachty odartej gromadka ofiaruje...
Więc my już tu nie znaczymy nic? Wielkopolska ma nam prawa dyktować!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.