Ale mamy królowę, jeżeli króla nie mamy — dodał Spytek patrząc w oczy Jaśkowi z Tęczyna, który milczał — a dla naszej pani pewnie Mazura za męża nie wybierzemy!!
Zwrócił się do Dobiesława.
— Panie kasztelanie, potrzeba środki takie przedsiębrać...
— Uspokójże się, gorąca krwi — przerwał powoli pan z Kurozwęk — od dawna środki są przedsięwzięte... Niema niebezpieczeństwa...
— Jakto niema — zawołał Spytek — my przeciwko pięciuset kopijnikom Bartosza z Odolanowa nie mamy wcale kogo postawić. Siła jaką rozporządzamy jest niewystarczającą... Ta czeladź mieszczańska, od szydła i hebla... to się nie na wiele zdało.
Dobiesław z pod wąsa się uśmiechał.
— Dostateczna będzie na odparcie siły, która, powiadam wam, gdy przed nią bramy zamkniemy nie może się ważyć szturmować.
Semka prowadzi arcybiskup i nie dopuści do starcia.
— Ale ja! — gwałtownie wtrącił młody Spytek — ja nie wierzę waszym mieszczanom i ich straży... Mogą się dać podejść, przekupić, uchylą wrota, wpadnie ich tu garść i Kraków przepadł!
Jaśko z Tęczyna słuchał, młody pan oczyma go wyzywał, aby się odezwał i dał swe zdanie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.