Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Dobiesław także obracał się ku niemu... Miał się stać rozjemcą między kasztelanem a wojewodą.
— Niebardzo się ich lękam — rzekł powoli pan z Tęczyna — chociaż Bartosz z Odolanowa nie jest do lekceważenia. Nietylko rycerz odważny, ale człowiek zuchwały i przedsiębiorczy... Ufam jednak, że trwożliwego ducha arcybiskup obu ich powstrzyma i nie dopuści do jakiegoś szalonego kroku...
— Toż samo twierdzę — rzekł krótko Dobiesław, — który wymównym nie był. — Czuwam i nie boję się.
— Arcybiskup dziś tu przybywa — przerwał Spytek — Semko ma być z nim, otwarcie, czy skrycie... Ja pierwszy pojadę naprzeciw Pasterzowi, aby go powitać, ale zarazem oświadczyć, że my Semka znać nie chcemy!!
Jaśko z Tęczyna brodę pogładził.
— Żywość swą uśmierz nieco — rzekł — nie mamy potrzeby mówić o Semku, bo my dotąd możemy nie wiedzieć o jego staraniach i wymaganiach.
Sądzę nawet, że nieświadomość ta lepiej nam przystała.
Nie puścim nikogo, a Semka!! my nie znamy.
— Mamy królowę! — powtórzył Spytek — mamy panią, a o panu pomyślemy wraz z nią, gdy naostatek ona tu przybędzie...
Jaśko z Tęczyna wstał i poszedł przymknąć