zatrzymał się chwilę przed bramą, przypatrując wozom i czeladzi arcybiskupiej, gdy ks. Chotek zobaczył go i pozdrowił.
— Gości się spodziewacie? — odezwał się do niego Spytek.
— Nie, panie wojewodo, gospodarza tylko, rzekł żywo wikary, ks. arcybiskup przybywa dziś wieczorem.
Gdy to mówił, młody pan już zsiadał z konia i pierwszemu lepszemu pacholęciu, jakie się nastręczyło, dając go trzymać, zbliżył się do ks. Chodka.
Odwiedziny te wojewody, w tęj właśnie chwili, nie było bez znaczenia, a wikary choć wiele miał do czynienia, zmuszonym był je przyjąć.
— Dwa słowa, księże kanoniku — odezwał się wojewoda, wstępując na ganek probostwa i czekając, gdzieby go wejść prosił wikary.
Ten pospieszył drzwi otworzyć na prawo i ręką wskazał wielką komnatę sklepioną, oknami wązkiemi oświeconą, weszli do niej razem.
Wikary patrzył w oczy gościowi, oczekując rozwiązania zagadki tych odwiedzin. Spytek z całą żywością swych osiemnastu lat, począł natychmiast.
— Arcybiskup przybywa dziś — nieprawdaż?
— Tak jest panie wojewodo...
Gość tylko spojrzał na księdza.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.