Rozmowa zaczęła się cicha, tak cicha, że jej posłowie nawet, stojący opodal nieco, słyszeć nie mogli. Bodzanta wydawał się strwożonym i niespokojnym.
— Ludzi moich nie chcą wpuścić do miasta — rzekł.
— Tak, i przybycie ich zrobiło tu niepokój wielki — odpowiedział Radlica. — Nie będę wam taił tego... Siłę nawet całą zbrojną miejską zwołano na obronę...
Bodzanta poruszył się niespokojnie.
— Powszechnie utrzymują — dodał biskup — że prowadzicie z sobą Semka Mazowieckiego...
Twarz arcybiskupa okryła się rumieńcem, załamał ręce, nie umiał nic odpowiedzieć.
— Jeźli tak jest, a nawet gdyby to tylko było posądzenie fałszywe, miasto pozostanie zamkniętem, gotowo jest bronić się i siłą odpierać.
Arcybiskup milczał wpatrując się w Radlicę.
— Ma więc tu ten wybrany od narodu nieprzyjaciół tak zawziętych? — zapytał cicho.
— Niestety — mówił dalej biskup spokojnie — ma ich dosyć. Prawie wszyscy Krakowianie słyszeć o nim nie chcą, a najsilniejsi z nich Dobiesław z Kurozwęk i młody wojewoda są najzawziętszemi.
Nie kuście się o rzecz niemożliwą — dodał Radlica,
— Zawczasu więc tu — począł arcybiskup smutnie — wieść tę przyniesiono, puszczono...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.