murach i basztach. Ochota bojowania była niesłychana.
Wprawdzie zaciągi te nie miały ani zbyt rycerskiej postawy, ani wprawy, ani umiejętności wojowania, lecz w obronie miasta, wedle słów Wróbla, każdy dobrym był, kto mógł tłuc silnie.
— Byle pięści!! — mówił stary piwem popijając.
Tych zaś pięści garnęło się więcej może niż na razie było potrzeba, a widok potężnych kopijników leżących obozem u Floryańskiej bramy, wcale nie ustraszał. Prawda, że grube mury, potężne rondelle i wieżyce od nich dzieliły.
Czeladź miejska tymczasem, przy cieple majowem, zażywała przyjemności koczowania po ulicach, siedzenia pod murami i wywoływania a odgrażania się głośnego przeciw rycerstwu, co zawsze dla gawiedzi jest miłą rozrywką.
Młodzież zamiast skórzanych fartuchów powdziewawszy stare blachy, pookrywawszy głowy żelaznemi garnuszkami, w ręce ująwszy młoty i obuchy, cieszyła się swem bohaterstwem.
Wróbel i inni dowódzcy, nie mogąc liczyć na wprawę i doskonałość żołnierza swego, dumni byli jego liczbą. Z ks. arcybiskupem przybyło co najwięcej pięciuset żelaznych mężów, miasto przeciw nim mogło postawić kilka tysięcy.
Przez cały ten dzień, przy ogromnym szczęku, brzęku, szafunku głosów, i poruszaniu się nie-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.