ustannem, sposobiono się do obrony. Inne wrota miejskie, na wszelki wypadek miały straże i gromadki obrońców, ale główne siły skupiały się przy bramie Floryańskiej.
Nie łudząc się tym wielkim zapałem żołnierza ochotnika, Dobiesław z Kurozwęk czuł, że gdyby się stan ten miał przeciągnąć i zapał musiał ostygnąć i zbiegowisko powoliby się rozsypało. Trzeba więc było przyspieszyć koniec jakiś, wystąpieniem stanowczem.
Na probostwie spierano się jeszcze w niepewności co poczynać miano, gdy na Ratuszu już Rada się zebrała i z południa uchwalono wysłać do Bartosza z Odolanowa, bo książę był za nim ukryty i jego się zapierano, z rycerskiem wypowiedzeniem albo raczej wyzwaniem. Krok to był śmiały lecz konieczny.
Dobrano ludzi, uzbrojono ich pięknie, i posły te, z pewną okazałością, uroczyście udały się na probostwo. Mieli oni polecenie nie z arcybiskupem mówić, ale z dowódzcą kopijników.
Samo już przybycie tych od mieszczan wyprawionych, rycerskiej postawy ludzi, zaniepokoiło księcia i Bartosza... Gdy spytali o dowódzcę, chwila wahania nastąpiła, kogo im postawić. Sam Bartosz się ofiarował, książe w sąsiedniej izbie z za drzwi miał się przysłuchiwać rozprawie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.