abyśmy pogan tych my jemu przywiedli do wielkiej Piotrowej owczarni.
Wyrwało się to mimowoli z ust staruszkowi, wpadło do ucha Bobrkowi, który pobladł i tak zręcznie się wziął do badania Robiczka, iż ten mu w końcu wszystko wyśpiewał, jako to rzecz była pewna i niezawodna, bo ztamtąd nawet już posły przybyły.
Domyśleć się, kto był tym posłem, Bobrek mógł łatwo. Zrozumiał wszystko, lecz tak był odurzony zrazu niespodzianą zdobyczą, wielkością połowu — potem go jakaś trwoga przejęła o zakon, iż nawet radości, jakiej się staruszek spodziewał, okazać nie umiał.
Zamruczał coś niedowierzająco, ks. Robiczek go upewnił, że to rzecz co się spełnić musiała — i tak się rozeszli.
Spokojnego charakteru, umiejący panować nad sobą klecha, gdy wyszedł z celi staruszka, uczuł się jakby pijanym, uszom swym nie wierzył jeszcze. Największe nieszczęście, jakie mogło kiedy grozić zakonowi, było wistocie bliskiem spełnienia?
On jeden wiedział o tem, obowiązkiem jego było biedz na złamanie karku, aby wołać ratunku i bić na trwogę. Nie miał chwili do stracenia. Zdawało mu się najprostszą rzeczą, dla zapobieżenia temu, pochwycić Hawnula na drodze, bodaj go zabić, aby układy się zerwały.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.