bierał, czemubyście wy nie mieli wtargnąć? — rzekł Jaśko z Tęczyna. — Trzeba złamać tego napastnika, który gwałtem chce zdobyć koronę, a ta mu nie należy.
— Nigdy on nie będzie królem u nas — rzekł pan z Tarnowa — nigdy! pamiętajcie to sobie.
— Nigdy! — powtórzył Spytek.
— Nigdy! — poczęli wtórować inni cichemi głosy.
To — nigdy — jak wyrok nie odwołalny zabrzmiało surowo, strasznie — i po niem nastąpiło milczenie długie. Hawnul uczuł się pewniejszym przyszłości.
— Powracać mi pilno i nagle potrzeba — odezwał się cicho — miłosierdzia waszego proszę, nie trzymajcie mnie tu dłużej.
Kasztelan zbliżył się do niego.
— Cierpliwości, parę dni, a wszystko się skończy po myśli; idźcie w pokoju, a nie wątpcie, że to cośmy postanowili stać się musi.
Hawnul powiódł oczyma po siedzących, którzy głowy zlekka skłonili, i wyszedł z dworca kasztelana.
„Nigdy!“ brzmiało mu w uszach jeszcze, a obraz tych ludzi co je wyrzekli zimno, stanowczo i z mocnem postanowieniem obronienia słowa swego, stał przed jego oczyma. Coś mówiło mu, że ten areopag cichy i na zewnątrz nie dający znaku życia, omylić siebie i jego nie może.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.