— Ks. arcybiskup — przerwał mały Radlica — nie zdaje mi się, aby się na ten krok ważył. Mogą wymódz na nim, ażeby ogłosił go królem, gdy wielkopolskie kożuszki okrzykną, ale korony mu nie włoży... Powolnym jest i słabym, lecz przez to samo do ostateczności tej doprowadzić się nieda.
— Warto duchownego posłać z przestrogą — powtórzył pan z Tęczyna. — Niech się na zemstę królowej nie naraża. W ostatnim razie, Węgrowie przyjść mogą, a ci dóbr arcybiskupich nie poszanują.
Rozmowa stała się powszechną.
Pomimo tej groźby, którą Lasota przyniósł z sobą i widocznego już zamiaru przyjaciół księcia Mazowieckiego, chcących go królem ogłosić, nimby przybyła królewna, panowie krakowscy zbytniego frasunku nie okazywali.
Poszeptano między sobą poufnie, i zgromadzenie rozpraszać się zaczęło z takim spokojem z jakim tu przybyło.
Stolnik kujawski też wracał do gospody, kręcąc wąsa i nie okazując, ażeby to, co go tu spotkało, było dlań niespodzianką. Mógł się domyślać zawczasu odpowiedzi, znając usposobienie Krakowian.
Nie pozostawało mu nic już do czynienia, oprócz osobnego widzenia się i pomówienia z biskupem Radlicą.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.