zastał tegoż dnia nad wieczór przybywający Lasota.
Jak każdego z gości, biskup przyjął go uprzejmie bardzo, wyszedł do niego ze swej ulubionej kryjówki, posadził przy sobie i zapytał o zdrowie arcybiskupa.
Sam się natychmiast zadawszy to pytanie rozśmiał smutnie.
— Widzicie, medicus u mnie z pod biskupiej sukni zawsze patrzy.
— Jego miłość — rzekł Lasota — dzięki Bogu ma się dobrze, ale trosk ma wiele.
— Komuż na nich zbywa! — westchnął biskup — ludzka to rzecz, ludźmi jesteśmy.
— Ks. Bodzanta zlecił mi pozdrowić pasterza — mówił dalej Lasota — i prosić go, abyś z urzędu swego i przez wpływ przyczynił się u panów małopolskich.
Biskup nie dał mu dokończyć, mierząc go ciekawem, zdziwionem wejrzeniem.
— Mój wpływ! — rzekł — dziecko moje, któż tego nie wie, iż ja tu żadnego nie mam! Nie żalę się na to, ani narzekam lecz nie godzi się do tego odwoływać co nie istnieje.
— Jednakże... — przerwał Lasota.
— Niema żadnego na to sposobu — mówił biskup. — Ja nie mogę nic, chyba przy łasce Bożej choremu czasem pomódz, a biedaka zdrowego słowem pańskiem zagrzać.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.