bo mu się nie wiedzie w niczem. Spodziewajmy się jednak, że lepiej będzie, gdy króla dostaniemy.
Wikaryusz ręką machnął w powietrzu.
— Daleko do tego! — zawołał.
— Nam się widzi blisko — rzekł dodając sobie męztwa, którego nie miał Lasota. — Ogłosimy królem Semka, arcybiskup go nim uzna, a panowie krakowscy niech czynią co chcą, uznać będą musieli.
— Znacie ich? — zapytał ks. Chotek.
Na to pytanie dłużnym został odpowiedzi stolnik.
— Nie, nie znacie — dodał żywy ks. wikary. — Mierzycie tutejszych ludzi wielkopolską piędzią; to cale inny ród, obyczaje, serca i głowy. U was liczba rządzi, mrowisko, a u nas jak u pszczół królowe — panowie. Waszych tysiąc gęb nie starczy, na tutejszą jednę głowę...
Mówił żywo bardzo, a Lasota słuchał, jakby nieprzekonany i niepokonany.
— I liczba też coś znaczy — odezwał się — zobaczymy kto wygra.
— Z góry wam zapowiadam, że nie wy! — zawołał gwałtownie wikary — ks. arcybiskupa radbym wstrzymał, ubłagał, aby się nie posuwał za daleko, i króla nie ogłaszał.
— Nic nie pomoże! — zimno rzekł Lasota.
Ks. Chotek lękając się powiedzieć za wiele, zamilkł całkiem.
Z jakiemi nazajutrz myślami odjeżdżał stolnik
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.