— Semka panowie krakowscy nigdy na tronie nie ścierpią! — zawołał ks. Płaza.
Biskup rękami twarz zakrył sobie, drżał cały. Szanując wzruszenie jego, ks. wikary milczał czas jakiś.
— Miłość wasza — dodał — znajdziecie jakikolwiekbądź powód do odroczenia. Z tem mnie posłano, błagam o to, aby smutnych następstw i strasznego rozdwojenia na kraj nasz nie sprowadził niebaczny krok Wielkopolan.
— Jawna jest rzecz, że albo oni przewodzić chcą i prawa dyktować, lub zamierzają się oddzielić od Krakowa i reszty ziem polskich...
Znowuby więc monarchia ta, tylą krwi i trudu zlepiona i połączona, rozsypała się i poszła na łup wrogom...
Bodzanta słuchając łzy ocierał.
— Bracie mój — rzekł — wszystko to, niejeden raz ja sam mówiłem sobie, w godzinach utrapień moich, lecz jak się oprzeć przemocy? Oni mścić się będą.
— Gdyby się nawet ośmielili — rzekł ks. Płaza — nie potrwa to długo...
— Straszne brzemię na ramionach moich — zajęczał arcybiskup. — Biskup Ścibor Płocki nie oprze się, owszem mnie jeszcze przynaglać będzie; Mikołaj z tem tu przybył, aby być Semkowi posłusznym, ja jeden! jeden...
Ks. Płaza słuchał bacznie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.