wpadłszy na zamek, gdy mu znowu kłaniali się jako panu swemu, ci co go tu przeprowadzili, Semko usta otworzył.
— Mówiliście z Bodzantą? — zapytał z pewną nieśmiałością Bartosza.
— Krótko bardzo, gdyż czasu na to nie było — odparł pan Odolanowski — ale natychmiast jadę do niego.
Semko znużony wszedł do drugiej komnaty. Sam chciał być chwilę z sobą. Siadł na ławie. Trwoga jakaś ogarniała go mimowoli.
Przez okna otwarte dochodziły zdala wesołe, szalone, powtarzane kupkami, rozlegające się do koła okrzyki; słuchał ich i drgał.
Wszystko teraz zależało od Bodzanty, potrzeba było na nim wymódz koronacyę niezwłoczną... Polska namaszczonemu królowi poddać się musiała...
Bartosz z Odolanowa czasu do narad i rozmysłów nie chcąc zostawić Bodzancie, siadł na koń i z jednym sługą pobiegł do klasztoru Dominikanów.
Arcybiskup odpoczywał, był cokolwiek osłabiony, nie wpuszczono go do niego. Wszedł do płockiego biskupa Ścibora, którego znalazł krokami wielkiemi przechadzającym się po celi... Biskup płocki był duszą i ciałem oddany Semkowi, lecz nie dosyć miał energii, aby mógł wystąpić stanowczo, przeciw arcybiskupowi.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.