Szalonym był niemal boleścią.
Nawet zuchwały Henryk, nie śmiał mu się pokazywać na oczy. Gdy po raz pierwszy pozwolił sobie go królem powitać, Semko chwyciwszy go za barki, cisnął o drzwi tak, że rozbite poleciały razem z młokosem na podłogę.
Pocieszać go, nikt nie śmiał, radzić mu nikt się nie ważył, a pomódz nie było komu.
Brat Janusz pozostał wiernym słowu swojemu; ocalił siebie, nie czyniąc kroku dla ratowania brata. Mazowsze jego poszanowali umyślnie najezdnicy Węgrowie Zygmuntowi, nie tknięto jego dzielnicy, siedział spokojnie w Czersku, lub Warszawie.
W Krakowie zawsze jeszcze spodziewano się przybycia królowej Jadwigi, a Elżbieta coraz nowemi zwłoki uwodziła panów krakowskich, którym się cierpliwości przebrało.
Wśród smutnej ciszy zamkowej, w której oprócz załogi, garstki pozostałych dworzan, kilku księży i księcia Henryka, nie było nikogo; czasem przywlókł się ranny lub zbłąkany rycerz z jaką wiadomością, której ciekawie zbiegano się słuchać i rozchodzono wysłuchawszy ze zwieszonemi głowami.
Niekiedy z miasteczka przyszedł rzemieślnik który coś od przejezdnych słyszał i dowiadywał się na zamku, czy i oni już wiedzieli o tem.
Wieści chodziły niepewne, dziwaczne, jedne
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/009
Ta strona została uwierzytelniona.