— Byłem ja zawsze przeciwnym — rzekł po namyśle — temu niebezpiecznemu dobijaniu się o koronę. Stało się, teraz już do ostatka trzeba próbować, ażali się z tej toni nie da wybrnąć.
Znowu przestał mówić na chwilę.
— Zaszła jakaś niepojęta dla mnie — dodał — zmiana w usposobieniach zakonu krzyżackiego.
Ci ludzie zaprawdę, o obrotach wszelkich spraw lepiej są od innych zawiadomieni. Coś takiego zajść musiało, lub grozić im, co ich ku W. miłości skłania. Wiem to, że są gotowi przyjść w pomoc... przynajmniej dali to do zrozumienia.
Semko, który był z sił opadłym i znużonym, posłyszawszy to zerwał się z siedzenia szybko.
— Sprzyjają przecie Zygmuntowi Brandeburgskiemu! — zawołał.
— Ale wiedzą o tem, że panowie polscy stanowczo się przeciwko niemu oświadczyli — rzekł ksiądz. — Nie wchodzi on w rachunek, tak samo jak Wilhelm rakuzki. Krakowianie i tego nie chcą.
Zadumał się Semko.
— Któż wie! — mówił kanclerz — zwrot jakiś szczęśliwy może nastąpić.
Zakon, to wiem z pewnością, domyśla się, że skarb księcia jest wyczerpany i gotówby go zasilić. Wprawdzie może nowej ziemi w zastaw zechcą, ale to ich obyczaj. Gotowość pożyczenia i pomocy, zawsze coś znaczy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.