zawodnikiem i odbierał mu koronę, ścisnęło serce Semkowi. Pomimo przykrego wrażenia tego, powitał Hawnula z uprzejmością, lecz razem dumą człowieka, który pamiętał, że choć chwilę królem się sądził.
Hawnul podchodził ku niemu zmięszany widocznie, mierząc go niespokojnemi oczyma, pragnąc myśli odgadnąć.
— Niech mi wasza miłość przebaczy — zawołał — żem ja trudził aż tutaj; Bóg świadkiem, iż pragnę dobra, i sądzę, że pokój i przyszłość szczęśliwą przynoszę...
Milczał książe, skłoniwszy głową tylko. Hawnul witał starego, który na widok jego radośnie się uśmiechał.
— Bracia was pozdrawiają! — rzekł. — O. Paweł śle wam słowo serdeczne.
Zakonnik ręce podniósł uweselony...
Tymczasem drużyna księcia łowiecką strawę przygotowywała i na ziemi rozłożyła przybory. Semko wskazał ręką, poszli wszyscy do tego leśnego stołu i na siedzeniach na prędce uklepanych, miejsca zabrali. Brat Antoniusz tylko dojadający chleba siadać nie chciał, a wkrótce się z różańcem na stronę oddalił.
Hawnul widząc, że Semko nie zechce począć rozmowy, pierwszy ja zagaił.
— Miłościwy książe, naprzód wam to oświadczyć muszę, że choć za wiadomością pana
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.