Panowie oznajmywali królowę chłopom, kmiecie biegli ją oglądać, równie jak szlachta. Wszystkim przynosiła wybawienie od tyranii tej garści warchołów, która rodzi się w mętnej wodzie i z niej żyje.
Biły tak serca wszystkie, jak gdyby naród cały miał jedno tylko, począwszy od raba do książęcia.
Dziwną sprawą niepojętej ducha potęgi, obcy człowiek, który wpadał w to zaczarowane koło, czuł się pochwyconym na wysokości tego świętego szału, i na chwilę musiał pieśń tę śpiewać co wszyscy.
Ktoby był jednak dnia tego, gdy się Kraków na przyjęcie Jadwigi gotował, zobaczył z żółtą twarzą człowieka, stojącego w bramie domu na Grodzkiej ulicy, odzianego w kleszą suknię czarną, oczyma gadziny rzucającego na ludzi i przysłuchującego się radosnym śmiechom i okrzykom z źółciowem szyderstwem, poznałby w nim wroga.
Dlatego może to stworzenie z trwogą jakąś, wyglądało bojaźliwie i kryło się za najmniejszym szelestem, ale wnet znowu oczy złe wytrzeszczało na przechodniów.
Był to Bobrek, nie sam jeden może szpiegujący dla Krzyżaków co się tu działo, ale wysłany jako najwierniejszy sługa, by na wszystko ucho miał i oko.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.