Dzwony biją radośnie... tłumy śpiewają — w ulicach szaleje ciżba... Trefnisie miejscy pstro i szachowano potrojeni zwijają się błaznując, z okien słychać lutnie... Nie znajomi się witają — wszystko jakby bracia rodzeni...
W oknie domu z zagryzionemi wargami siedzi Bobrek.
Zdało mu się przez ten czas cały, i jeszcze czuje jakby go kto kąsał i ciało mu wyrywał. Zagadał do niemców swoich, zaszwargotał i odpowiedzieć mu nie umieli — kiwali głowami tylko.
— Dzień wielki! — mruknął jeden.
— Takiego dnia baby wojskoby najtęższe pobiły — dodał drugi — ale takich dni na życie ludzkie dwóch niema.
— I na dwa życia rzadko jeden trafi — dopowiada drugi.
Bobrek milczy i żre się...
— Czy to im da siłę? — mruczy do siebie... Zakon cicho siedzi, ale potęgę zbiera... żelazo po zamkach, złoto po piwnicach...
Rozśmiał się.
— Gdybym był królem Sieradzkim Semkiem — zawołał — dziśbym umarł chyba.
Semko patrzał z okna, a gdy przeciągała królowa–dziewica, stał jak wryty i pobladł jak mur.
Takiej niewiasty niewidział i nie marzył.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.