taką czcią i miłością, czasem posuniętą aż do uniesień i bałwochwalstwa, Jadwiga starała się okazywać twarz wesołą, a jednak wszyscy czuli w niej stłumiony smutek... Wyraz ten mimowolnej tęsknoty w twarzyczce, może jej dawał urok nowy, czarował, lecz cóż jej było po łych hołdach, gdy o swą przyszłość drżeć musiała.
Jedna tylko Hilda znała głąb jej serca i przyczynę, dla której oczy piękne, tak smutnie, błagając litości patrzały.
Codzienny gość na zamku wojewoda Spytek, który tu równie dla królowej jak dla swej Elży przychodził, dnia jednego przy biskupie Radlicy począł mówić o tem, iż główny niegdyś nieprzyjaciel Jadwigi, ten co się starał o koronę i był nawet już królem obrany, ten którego za męża chciano narzucić jej, znajdował się od niejakiego czasu w Krakowie. Na wspomnienie o tem, iż jej go za męża narzucić chciano, zarumieniła się mocno królowa czternastoletnia; oczy jej nabrały wyrazu energicznego, dziecinnej jakiejś śmiałości, i odważyła się odpowiedzieć.
— Maż kto prawo narzucić mi męża?
Pytanie to zmięszało nieco biskupa, do którego więcej niż do Spytka zdawało się wystosowane.
Biskup był człowiekiem prostodusznym i prawdomównym.
— Miłościwa pani — rzekł — narzucić nikt
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.