spokojne oblicza, w poczciwe twarze królowa niemal się zawstydziła swojej łatwowierności.
Uderzyło ją tylko, że właśnie dnia tego zeszli się w liczbie znaczniejszej, z uroczystością jakąś i jakby ważną sprawę przełożyć jej mieli.
Między panami, znajdował się i arcybiskup Bodzanta, który teraz posłusznym im był i spełniał co mu wskazano. Oprócz tego poznański biskup Dobrogost z Nowego Dworu, mąż poważny, rozumny, a młodej królowej wielce miły, także się tu znajdował.
Zobaczywszy tak poważne grono, bo do krakowskich, dołączyli się i inni wojewodowie i kasztelanowie, Krzesław z Kurozwęk, Jan z Tarnowa, Wincenty z Kępy, królowa choć uspokojona w pierwszej chwili, domyślała się, że nie z samą czołobitnością przychodzili.
Bodzanta, który pierwsze miejsce zajmował, a głos miał miękki i łagodny, zagaił naprzód tem, jak wszyscy pragnęli panią swa widzieć szczęśliwą, wielką, otoczoną sławą... i w gronie monarchów świecącą jako gwiazdę.
Rumieniła się słuchając go, a oczekując końca; gdy Bodzanta po długiej mowie, nie odważył się na żadne słowo jaśniejsze, coby wytłumaczyło myśl jego i Rady.
Wówczas siwą gładząc brodę, odezwał się po nim Jaśko z Tęczyna...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.