Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

rzy — ale na tem nie dosyć. Dajcie radę w dodatku... Gdy przyjedzie, co z nim poczniemy?
Franczek krótko się namyślał.
— O to nas głowa boleć nie powinna — rzekł. — Królowa go sprowadza, pomyśli jak przyjąć.
— Postawię go w moim domu, jeżeli od razu na zamek nie wpuszczą, — dodał Gniewosz.
— U mnie też gospodę mieć może — rzekł Morsztein, ręką na drzwi i komnaty dalsze wskazując. — Jedziecie rychło?
— Choćby jutro, odparł Gniewosz. Wyciągnę z Krakowa jakobym do domu naglądać jechał, a puszczę się do Wiednia... Ufałem w to, że wy mnie i królowej posługi nie odmówicie, w razie więc gdyby co pilnego przypadło, Hilda ochmistrzyni królowej zeszle kogo do was, a wy...
Franczek nie dał mu kończyć, okazując, iż rozumie.
Naszyjnik na ręku zważył, przypatrzył mu się i poczęli się umawiać o potrzebne pieniądze.
Morsztein zamknął klejnot królowej w szafie i jął się liczyć szerokie grosze pragskie, ale zarazem pomrukiwał.
— Sprawa dla was i dla mnie dobrą być może, ale i niebezpieczną... Królowę za sobą mamy, to jedno dobre, lecz...
— Sądzicie, że się nam może nie powiedzie? — rozśmiał się zarozumiały Gniewosz... Królowa,