i bałwochwalstwem z jednej sstrony, a chłodnem przyjmowaniem z drugiej?
Wilhelm kochał ją tak, jak samolub pieszczony miłować może, trochę zmysłami, więcej wdzięcznością za to, że ona go ubóstwiała...
Kochał w niej także koronę i kraj, który mu niosła w posagu.
Ona z poświęceniem niewiasty gotową była cierpieć dla niego, on jej cierpienie i ofiarę miłym uśmiechem przyjmować. W jego przekonaniu to, co on dla niej uczynił teraz, przedsiębiorąc podróż, stając do walki, narażając się na niewygody i niewczasy, było już ofiarą, która starczyła za wszystkie, jakie królowa poświęcić mu mogła...
Zrana tego dnia w niepewności wielkiej, książe wybrał na ostatek aksamit, włosy mu trefiono długo, najmilszą wonią skropiono suknie... Dwór przypuszczony do oglądania już ustrojonego książęcia był w zachwyceniu. W istocie też Wilhelm miał postać wielce wdzięczną, a każdy jego ruch obmyślany, wyważony, obrachowany był, aby uwydatnić ten cielesny wdzięk, któremu brakło tylko wyrazu i duszy.
Zimno patrzały oczy, nieustannie na siebie zwracana uwaga, śmiało nie dozwalała postawić kroku, szedł sztywnie, uśmiechał się wyuczonym śmiechem, marszczył wedle pewnych prawideł.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.