Z góry też spoglądał podkomorzy na wszystkich i we własnym interesie popierał sprawy Wilhelma.
Przystała na to królowa, zgodził się książe, iż musieli, uśpiwszy czujność Dobiesława, połączyć się z sobą, albo na zamku lub w dworze Gniewosza.
Podkomorzy dowodził, że daleko było łatwiej Wilhelmowi przebranemu się wkraść na zamek, ukryć się tam pod opieką Hildy w komnatach królowej, a gdy rzecz będzie dokonana, publicznie naówczas oświadczyć miała Jadwiga, że mąż jej był z nią, a żadna moc rozłączyć ich nie potrafi.
Suchenwirth poeta, któremu marsowe i groźne oblicza polskie tem więcej dawały do myślenia, że mowy ich gwałtownej i namiętnej nie rozumiał, a rzucanie się i butę widywał codzień, szeptał księciu, że niebezpiecznem było narażać się na starcie z nimi.
— Ci ludzie, dzicy, okrutni, niepohamowani, gotowi są rzucić się na miłość waszą, zamordować nawet! Wpaść im w ręce na zamku, znaczy stawić życie. A nie będziesz miał książe nikogo do obrony, prócz tego jednego (wskazywał Gniewosza), który nie podoła zbójom.
Książe uderzony był tą Suchenwirtha przestrogą. Znajdował ją trafną. Daleko bezpieczniej było, zdaniem jego, żeby królowa się wykradła
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.