Podskarbi, którego koń stał u wrót, natychmiast na zamek powrócił. Środek jakiego miał użyć, aby zapobiedz ucieczce królowej i połączeniu się jej z Wilhelmem, oparty był na znajomości charakteru Gniewosza i nikczemności do której on był zdolnym.
Przez bratanka swego kazał go zaprosić do siebie.
Dymitr z Goraja w potrzebie miałby krew zimną, a panowanie nad sobą, które są najlepszą rękojmią zwycięztwa, gdy się ma z ludźmi namiętnemi do czynienia.
Wezwany do podskarbiego, Gniewosz chwilę się namyślał, czy miał iść, lub się wymawiać, ale poróżniony ze wszyskiemi, nie chciał ostatecznie zrywać z ludźmi, którzy stali u steru. Z miną zuchwałą, jaką mu łaska królowej nadawała, stawił się przed Dymitrem z Goraja.
Podskarbi był zupełnie ostygłym i z twarzy jego najmniejszego wzruszenia poznać nie było można.
— Chciałem mówić z wami — odezwał się podskarbi z powagą, jaką mu urząd i związki krwi z Leliwami i Toporami nadawały. — Chciałem pomówić z wami. Znałem rodzica waszego, ubogi był szlachcic, lecz człek zacny i poczciwy.
Ostro począł patrzeć Gniewosz.
— Trzymał on zawsze z nami — mówił dalej Dymitr — od gromady się nie oddzielał. Wyście
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.