patrzało, rozpaczał straszliwie, rzucał się i bił o mur głową, oczywistem było, że w tym szale sam się musiał obwiesić.
Kazano odciąć trupa i opatrzeć odzież jego, czy nie miał przy sobie pisma jakiego. W istocie znalazły się w kieszeni jednej zwitki pargaminowe, ale po rozpatrzeniu ich przez pisarza, okazały się modlitewkami i egzorcyznami. Zresztą nie miał więcej nic...
Zawiedziony w nadziejach swych, nakazawszy milczenie o tym wypadku, podskarbi powrócił, zmuszony innemi środkami starać się powziąć wiadomość o księciu Wilhelmie.
Pomimo najusilniejszych zabiegów, nie powiodło mu się nic, nad próżne chwytać pogłoski... Zdawało się, iż Wilhelm to tu, to ówdzie się przenosząc, siedzi w Krakowie. Morsztein, któremu na ratuszu zagrożono, pod przysięgą zeznawał, że od dłuższego już czasu nic o nim nie wie.
Nie zaprzeczał temu, iż mógł się znajdować w Krakowie, lecz gdzie i kto go ukrywał, powiedzieć nie umiał.
Gniewosz, nie bez złośliwego szyderstwa, zapewniał podskarbiego przy każdem spotkaniu, iż Wilhelm pewnie się znajduje w Krakowie, lecz takich ma przyjaciół, którzy umieją przed oczyma wszystkich go ukryć.
Powszechna ztąd urosła baśń, powtarzana
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.