Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczór, jak burza wpadł na zamek Henryk, trąbiąc, aby ludzi postraszył i ściągnął zwodniczo naprzeciw siebie do bramy. Śmiał się widząc nadbiegających tych, co ani obowiązku ani wielkiej ochoty witać go nie mieli.
Zeskoczył z konia w podwórcu; psy, które go otoczyły, biczem rozpędzając... Kanclerz wyglądał oknem — obrócił się ku niemu.
— Kiedyż się Semka doczekacie? — zawołał do niego.
Ksiądz poruszeniem mu odpowiedział tylko iż niewiedzą; a Henryk miał z jakimś żartem niezdarnym wystąpić, gdy we wrotach ukazał się zwolna nadciągający Janusz.
Jechał powoli na koniu ciężkim, sam podstarzały i otylszy niż był, z twarzą zadumaną. Zobaczywszy go, Henryka wesołość odstąpiła, cofnął się z pośrodka dziedzińca. Starszy książe wjeżdżał rozglądając się dokoła i konia do samych przedsieni poprowadził, gdzie, na widok jego, co było dworzan się zbiegło.
Nie mówił słowa, witał starszyznę głowy skinięciem, Henryk zbliżył się z boku podchodząc z ukłonem, w którym czuć było upokorzenie jakieś. Z Januszem się obejść tak nie śmiał jak z innemi. Książe spojrzał nań bacznie, na strój jego myśliwski, i ramionami poruszył.
Marszałek stary, posiwiały w usługach ojca, o kiju, wprowadzał Janusza do dworca. Ten