surowo rzekł Janusz. — Książęciu dla żony trzeba działu i ziemi, a tych nie masz.
— Boście wy mi je wzięli — odparł Henryk dumnie.
— Nie myśmy zabrali, ale ojciec ci ich nie dał, a ojcowska wola święta — odezwał się Janusz, i odwrócił się od niego, umyślnie przerywając rozmowę.
Na twarz Henryka wystąpiły płomienie i szepnął półgłosem.
— Wszystkiemu temu nie koniec jeszcze — zobaczymy!
Lecz starszy brat słuchać go już nie chciał...
Podawano wieczerzę i Janusz, nie zapraszając nawet młodszego, zasiadł do niej, swojej starszyźnie wskazawszy miejsce w końcu stoła.
Henryk sam zajął siedzenie przy bracie, rozparł się i z jednej misy z nim czerpać zaczął, nie mówiąc nic.
Z drugiej strony opodal nieco siadł Bartosz z Odolanowa, z braćmi dwoma, których przywiódł z sobą.
Oni teraz los jego dzielili, wygnani z Wielkopolski i skarani razem z Pietraszem z Małochowa na wygnanie i wydziedziczenie. Łacno było zgadnąć, że przychodzili przypomnieć się Semkowi, dla którego wszystko utracili.
Wieczerza przeszła milcząco, i ledwie słowem jakiem przez starszego księcia przerywana.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.