Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 011.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   7   —

zawsze ci co byli obwinieni a mieli być ujęci, podparłszy kołem wrota, zawczasu z domostw uchodzili.
Urzędnicy dworscy których posyłano na zwiady, powracali nie dostawszy języka, niektórym po drodze grożono tak że uchodzić nazad musieli. Nieposłuszeństwo i opór rosły. Niewystępowały one do walki, cofały się, zdały czekać aż wybije naznaczona godzina.
Ci na których najwięcéj rachowano na Wawelu, albo jak panowie z Tęczyna przybywali chmurni i zasępieni, lub się już nawet całkiem nie pokazywali.
Z rozkazu księcia Kietlicz nie zmieniał postępowania, nie popuszczono oków żelaznych, którymi spętanych trzymać chciano. Ale Mierzwa na sądy przychodził najczęściéj nadaremnie, bo nie było sądzić kogo, a biedota zaciągnięta pod ławę sędziowską, Skarbnemu tylko swą skórę dać mogła.
Ten niemy a twardy opór całéj ziemi, gniew Mieszka obudzający, Kietlicza z natury swéj srogiego, czynił okrutnym, niemal go do wściekłości rozjątrzając.
Lecz gniew księcia był zimny i zacięty, nie wybuchał nigdy, gdy Kietlicz miotał się w nim bezsilny, sobie więcéj szkodząc niż drugim.
Po ustąpieniu Wojewody i ucieczce Biskupa szczególniéj, czuć się dało na zamku że węzły