Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   25   —

czył mu się i choć nie wiedział kto w nim mieszkał, obyczajem ówczesnym przybył prosić o przyjęcie, probując czy mu się tu wcisnąć nie uda.
Wrota były zaparte, biegł już do nich odrapany sługa, gdy Juchim przelękły, obawiając się aby go na niebezpieczeństwo głupotą nie naraził, z gniewem go odepchnął i sam do bramy pośpieszył.
Pomimo mroku mógł jeszcze dojrzeć kto się dobijał i osądzić czy wpuścić go było można, wypraszać się lub bodaj opłacić.
Przyłożył więc oko do wązkiego otworu i pilno przypatrywać się zaczął. Poznał Stacha. Był mu na rękę. Trwoga i nadzieja razem go objęły.
Stach dobijał się ciągle jak pan, wołając aby otwierano. Juchim zapytał po cichu czego żądał?
— Czego? a to się rozumie że gospody! — odparł przybyły. — Przyszliśmy z księciem, na zamku dla wszystkich miejsca niema. Otwierajcie a żywo! Niewiele mam ludzi i koni. Jest nas trzech, zapłacę za wszystko, dachu mi tylko i stajni potrzeba.
Gdy się to działo, Mierzwa niepewny kto przybywa, ukrył się ale nasłuchiwał.
Wahał się jeszcze Juchim.
— To gospoda nędzna, licha — zawołał — niema gdzie postawić koni, dla miłości waszéj wygody nie będzie.
— Ja jéj nie potrzebuję — mówił Stach na-