Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   61   —

— A! ja gospody żadnéj nie mam, a podobno i znaleźć jéj tu teraz trudno — odezwała się Jagna śmiało. — Wiecie kto jestem, więc zrozumiecie że zajechać lada gdzie nie mogę, albo mi się tu i całkiem stać nie godzi.
Stach więc zbliżył się do konia, na którym dziewczę siedziało i począł go idąc uliczką prowadzić za sobą na ustronniejsze miejsce.
— Spocząć że wam trzeba! — odezwał się.
— O! wyjechawszy ztąd, w polu odpocznę — rozśmiała się Jagna.
— Nie obawiacie się?
Dziewczę śmiechem jeszcze odpowiedziało.
— Na moim koniu trudnoby mnie kto dognał — rzekła — z łuku ja pewnie nie gorzéj strzelam, jak wy. A wreście od czego mój stary, wierny Hreczyn, który mi towarzyszy!
Kazała mu mówić potém, dopominając się chciwie o wszystko, co się Kaźmierza tyczyło. Stach musiał być posłusznym. Pochylona ku niemu chwytała każde jego słowo, ale odgadnąć było trudno, czy to, co słyszała, radowało ją czy smuciło. Czasami oddychała ciężko, marszczyło się czoło, usta zcinały, to znowu twarz rozjaśniała. Zarzucała go pytaniami. Trwało to dosyć długo, noc już zapadała, Jagna wreście konia, który stał z głową zwieszoną, cuglami ściągnęła, ręką zlekka uderzając Stacha po ramieniu.