Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 102.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

Tak poczęło się osobliwe życie, które Stachowi, spokojnemu dotąd, niepokoju tylko i troski przyczyniło. Przywiązywał się codzień więcéj do biednéj dziewczyny, która dobrą dlań będąc chłodną zarazem i obojętną była. Najczęściéj gdy przybywał, poczynała wypytywać o pana, i tak czas schodził na urywanéj o cudzych sprawach rozmowie.
Gdy tylko czas miał, Stach nawykł ciągnąć do dworku téj mniemanéj żony swéj, która dlań raczéj siostrą, przyjacielem była niż małżonką. Nie zmieniło się nic od dnia pierwszego, gdy się on zbliżyć do niéj probował, zbywała go jeszcze większym chłodem, marszczyła się, powtarzała mu że starą była, do nikogo się już przywiązać nie mogła, bo nieboszczyka, z którym żyła szczęśliwą, dotąd w sercu nosiła. Stach, choć go tu słuchali wszyscy i szanowali jak pana, praw swych nie używał, był jak obcym, nie rozkazywał nigdy, nie potrzebował nic, a gdy Hreczyn się napraszał z przywiezioną zbroją, odzieżą, sprzętami, zbywał go tém że mu to się na nic nie zdało.
Jagna téż wciąż obdarzać go chciała, Stach z trochą dumy i od niéj przyjmować nic nie chciał. — Wszak ci ja tu mężem nie jestem tylko dla oka, — mówił — do niczego prawa mieć nie chcę, a za opiekę płacić sobie nie dam.
Uderzyło go w końcu to że Jagna o niczém