Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 128.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   124   —

już północnych panów nie przypominało; poczty ich i dwory wyglądały téż z cudzoziemska.
Obok nich blady, wątły, schorzały wyrostek, z twarzą zbiedzoną, z oczyma przygasłemi, jechał Leszek syn Kędzierzawego, który nigdy żwawéj nieznał młodości, bo go od kolebki dręczyła choroba jakaś, na którą leku nie było, a obok niego Wojewoda dodany mu za opiekuna. Na Leszku zbroi mało co było, bo ciężkiego żelaza udźwignąć nie mógł.
Na twarzy jego smutnéj, choć dziecinnie uśmiechniętéj, śmierć zawczasu położyła swe piętno, a choć się jeszcze spodziewano że się może dorastając pokrzepi, inni już na spadek po nim patrzyli.
Z nim jadący Otto, syn Mieszka, któregośmy już widzieli, krępy, pleczysty, niezgrabny, z głową na grubym karku osadzoną, niedźwiedziowato jak zwierz dziki poglądał do koła.
W orszaku za niemi postępującym pełno było i twarzy osobliwych i strojów przeróżnych, dawnych, nowych, poprzynoszonych z ziem pobranych, ruskich, greckich, niemieckich, francuzkich, włoskich, duńskich i normandzkich. Każdy na uroczystość wielką brał co miał najkosztowniejszego, błyskało więc złoto i szkarłaty.
Na Krakowianach, których często nawiedzali kupcy z Włoch i Niemiec, przyprowadzający sukna, bławaty, klejnoty, broń, widać było barwę