Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 131.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

stodoły wypróżnić chcieli. Zkądże oni mają te ziemie i brogi, jeśli nie od nas? słuszna było aby na bezkrólewiu my ule podbierali. Mają oni i tak dużo, a na wojnę nie idą, ani dzieci ich.
— Chcieliby zagarnąć wszystko, — mruczał inny. — Żeby mogli dla siebie to prawo przeprowadzić, a i książęciu ziemian téż oberżnąć!
— A no, cicho! cicho — przestrzegali drudzy z boku — bo kląć będą jak posłyszą.
Zamilkli.
— Książę bo sam na tém najwięcéj pono straci, — ozwał się po chwili Cholewa. — Górę wezmą nad nim więcéj niż kiedy bywało. A co robić!!
Skarżono się tak i stękano, ale po cichu. Inni się znowu za kmieciami ujmowali, znajdując że prawo słuszne było. Wszyscy jednak ile ich tam się znajdowało, woleli prawo surowe niż żelazną rękę Mieszka i Kietliczowe zagony po kraju, łapanie winnych i niewinnych, których ze skóry odzierano i dla marnych grzywien męczono.
Nazajutrz gdy po nabożeństwie rannem weszło onych ośmiu pasterzy, w mitrach lśniących na głowach, z laskami złocistemi w rękach, w szatach od złota, pereł i purpury, z krzyżami na piersiach, z pierścieniami na rękach — i zasiedli kołem jak senat i sąd w izbie wielkiéj, Arcybiskup Zbisław tuż na równi z księciem, inni po bokach, a tuż ustawili się za niemi książęta we