Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   148   —

— Pomaleńku! — powtórzył Biskup.
Rola odetchnął, kaszlnął, zaczął.
— Przyszliśmy tu jak dzieci do ojca, po sprawiedliwość i miłosierdzie, których już na świecie nie ma.
— A no i prawda! — zawołali inni za nim — nie ma.
— O co wam idzie?
— Książę nam samowolnie chce narzucić pana, tego którego wy ojcze, wymietliście precz z Krakowa, bo ze skóry darł ludzi z Kietliczem. A myż nie Boże stworzenia? nasza skóra nic nie warta? Za co my cierpieć mamy i jeszcze się wstydać? My go nie chcemy!
— Niechcemy! niechcemy! — zakrzyknęli wszyscy.
Gedko słuchał podparty na ręku.
— Ja — odrzekł powolnie — ażeby to stanowczo postanowione być miało, nie wiem. A no gdyby tak było?
— Niechcemy! — zawołali Wielkopolanie.
— Posłuchajcież no — rzekł Biskup.
Uciszyło się.
— Gdyby tak było — dodał — dzieci moje — cale inna rzecz Mieszek w Poznaniu a Mieszek w Krakowie.
Zakrzyczano, Biskup mówił daléj.
— Tak, tak, dzieci moje — bo Mieszek w Krakowie był panem zwierzchnim i czynił co chciał