Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 154.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   150   —

choć się hamował, uczuł potrzebę okazać gniew i oburzenie. Nie pobłażał nigdy oporowi władzy swéj i nieposłuszeństwu.
Wyprostował się i począł głosem uroczystym.
— Chcielibyście wy, sami tu już, bez książąt i bez nas gospodarzyć! Sami sobie panów dawać, prawa stanowić, dogadzać wymysłom? Ojcowie duchowni wam już za nic? A no wspomnijcie, że jakeśmy wam dali skosztować swobody, tak jéj i przykrócić potrafiemy.
Odetchnął Gedko i spoczął nieco, oglądając się po ziemianach, którzy wzrokiem między sobą naradzali się.
— Chcecież aby Mieszek bezdomny, — dodał Biskup — nam i wam, siedząc na granicy, wiecznie pokoju nie dawał, warcholił i spiskował? Przecie go gdzieś osadzić potrzeba.
— A no — zawołał Skóra hardo — mieśćcie go sobie gdzie wola i łaska, byle nie u nas.
— Nie u nas! — potwierdzili inni.
— My go nie chcemy.
— Uprze się pan Kaźmierz — dodał Skóra — my i Krakowian od niego odciągniemy, a to go spotka co Mieszka!
Biskup uderzył nogą o ziemię.
— Śmiecie grozić, jemu i mnie! — krzyknął.
— Waszéj miłości nie stanie się nic — odparł Skóra — a książę Kaźmierz tak pójdzie z Krakowa jako i Mieszek.