Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 156.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   152   —

silnie. Gedko w gniewie rzucił się i na drzwi im wskazał.
— Idźcie do swojego Pasterza, wy zuchwałe pyszałki, idźcie, ja z mojemi Krakowianami sobie poradzę.
Skóra potoczył wzrokiem po swoich, dał znak, pokłonił się.
— Pochwalony Jezus Chrystus!
I wyszli.
Zuchwalstwem tem i uporem dotknięty mocno Gedko, długo potém przyjść do siebie nie mógł. Sprawa przybierała rozmiary groźne, ziemianie krakowscy poczynali jawnie brać Wielkopolan stronę. Kto się inaczéj odezwał, zakrzykiwano go że rabem i parobkiem książęcym był, a nie ziemianinem. Wielkopolanie całą ławą, dowiedziawszy się że Arcybiskup był w Tumie, jedni pieszo, drudzy konno się wybrali do niego.
Arcybiskup Zbisław, choć na zjeździe tym i w sprawach krakowskich na oko wielkiego nie brał udziału, choć niknął przy Gedce, nie mniéj był czynnym od niego. On to sprawił, że Ottonowi dając poznańskie, Kaźmierz Gniezno dla siebie wyłączył. Cale inaczéj działał Arcybiskup niż Gedko. Ten szedł jawnie i głośno, stary Arcybiskup nie lubiący walki, nie wierzący może w jéj skuteczność, powoli, łagodnie działał i nieznacznie, choć niemniéj dzielnie. Najczęściéj drugim dawał hasło, a sam zostawał na stronie.