Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 173.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   169   —

Plotki, plotki, a coś było. Pomacali że się dziś nie uda, odłożą na jutro!
Za nim i niektórzy twardsi głowami ciężkiemi potakiwali — ale ochoty wielkiéj do warcholenia nie było.
Nazajutrz, gdy się już wszyscy, oprócz duchowieństwa, które jeszcze dla narad z sobą pozostawało w Łęczycy, rozjeżdżać poczynali i Kaźmierz z orszakiem swym z zamku wyciągnął, stały znowu tłumy z twarzami jasnemi, czapki podrzucając do góry, okrzykując go radośnie. Nie było prawie śladów wczorajszych waśni i zburzenia. Kaźmierz powracał zasępiony — wiedli go z pokorą nieszczerą bratankowie, Bolko najuniżeniéj szerokie schylając plecy; Otto łapiąc za kolana, Leszek uśmiechając się opiekunowi, rad że do Płocka powracał.
Ziemianie z pocztami rozsypywali się po okolicy, spieszyli do domów, a którzy psy mieli z sobą, ku lasom dążąc, aby po drodze zapolować i rozruszać się. Nie jeden westchnął myśląc, że z wiecu wracając, o przewód i pokarm u kmiecia się już nie będzie mógł upomnieć, aby nie być wyklętym.
I brogi przy probostwach napędzały żalu że po śmierci księży, już się do nich dobrać nie można...