Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   184   —

— Dwu ich jest, czarnych i strasznych jak zbóje, nuż cię zabiją? — szepnęła.
— Na ich dwu mnie jednego będzie dosyć — śmiejąc się rzekł Stach[1] — Prędzéj oniby się mnie lękać mogli, bez noża jednego i drugiego nie pójdę, a na męztwie mi nie zbywa.
Tak się skończyła rozmowa, pożegnanie było chłodne znowu — choć z progu rzekła mu, że za nim tęsknić i niepokoić się będzie o niego. Stach i za to dobre słowo był wdzięcznym.
Drugiego dnia kupcy wyciągnęli do miasta i Stacha téż nie stało. Żegieć pojechał go szukać niby i z niczém powrócił.
Gdy suknie włoskie wdział Stach i węzełek na plecy wziął, twarz nieco uczerniwszy, w istocie trudno go było poznać. Andrea i Luca, dwaj jego towarzysze, którym dobrze z nim się działo nie tylko złego nie myśleli, ale gotowi byli choć na najdłuższą wędrówkę. Poił ich, karmił, za tłumacza służył i do handlu wielce dopomagał.
I to téż dla nich coś było warto, że się z nim przez drogę o nieznanym kraju rozgadać mogli. Po dworach i osadach pomniejszych nie było się po co zatrzymywać, zamków na gościńcu nie spotykali i pieszo powoli się tak wlokąc, naostatek i Raciborski gród ujrzeli.

Bolko puścił go był i dał na mieszkanie staremu stryjowi, który tu ze trzema synami przebywał. Prócz Mieszka nie było nikogo. Na pod-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.