Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   186   —

by mu pomógł, bo Mieszkowi tylko z musu i mimo woli służył. Niedowierzając mu, zbyto Barwina niczém, choć Stach znał iż go za swego prawie mógł liczyć. Na Stachu on polegał, że się prędzéj późniéj do Krakowa do rodziny dostanie i chleb znajdzie.
Nim się namyślił co miał począć, dać się mu poznać czy nie, Barwin, który bystre miał oko już go zobaczył, bo strój obcy uderzał. Nie chciał uciekać Stach, aby się nie zdradzić, dał mu więc przystąpić blizko, stanąć i zapatrzéć się.
Barwin nie będąc pewien swego, choć miał podejrzenie, do gospody wszedł, z Włochami trochę pobełkotał, bo coś niecoś języka ich rozumiał przez łacinę, i zaraz w podwórze, gdzie Stach siedział, powrócił. Zaczepił i jego z włoska, spojrzeli sobie w oczy, głos zdradził — poznał go.
Z ciekawością wielką Barwin na stronę mniemanego kupca odciągnął — pytając co on tu myślał i z czém przybył, a dokąd się udaje?
Trzeba było śmiałością nadrobić i coś ważyć, Stach mu więc odpowiedział naprzód, pytaniem czy chce do Krakowa się dostać i mieć urząd o który się starał?
— A! radbym się ztąd wyrwał jednéj godziny — zawołał Barwin.
— Nie zdradźcież mię i posłużcie — rzekł Stach biorąc go za rękę — ja wam ręczę że nie pożałujecie.