Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   190   —

rem. Żołnierzy było dosyć. Weszli więc niepostrzeżeni pomiędzy czeladzie.
Synowie Mieszka właśnie w podwórcu konie sobie wybierali, Stary siedział na ławie w podsieni i przypatrywał się milczący. Na wszystkich twarzach radość i ożywienie widać było wielkie. Stach jeszcze z Barwinem stał za ścianką w podwórzu, gdy z pośpiechem wielkim wpadło na zamek kilkanaście koni. Kietlicz powracał z Gniezna.
Wstał idąc przeciw niemu Mieszek, rozmowa poczęła się głośna. Niepocześnie odziany dla niepoznaki Kietlicz, zasapany jeszcze, donosił panu iż Arcybiskupa w mieście nie było i ludzi na zamku mało, tak że znienacka napadłszy we dnie, gdy się najmniéj pilnowano, łatwo gród ubiedz było.
Zaczęto się na głos z siłami liczyć, dnie rachować. Jeszcze Kietlicz stał rozpowiadając, a Bolko starszy syn księcia, radośnie wykrzykiwał i w ręce bił, gdy i Mierzwa się we wrotach zjawił, powracający z Poznania. Stach skrył się ostrożnie, obawiając lisiego oka jego, ale nie ustąpił. Barwin go i mrok osłaniał.
Mierzwa wprost z konia podszedł z pokłonem do kolan pańskich, zaczął coś szeroko, wywijając rękami opowiadać, ale mowy jego dosłyszeć nie było można, bo schrypłym głosem, kaszlem przerywanym, niezrozumiale bełkotał. Zdala widzieli tylko jak się, wedle swego zwyczaju, to po twa-