Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 200.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   196   —

chwycono ją na ręce i tak do izby, na posłanie wniesiono.
Służebne przypadły cucić i oblewać panią, Stach już o pożarze nie myślał. Jagna wkrótce oczy otwarła, powiodła niemi dokoła, poznała Stacha, krzyk się jéj wyrwał z piersi, usiadła na łożu. Oczy miała obłąkane, a choć życie wróciło, przytomności jeszcze nie odzyskała.
Przy świetle lampki dostrzedz mógł Stach, że suknia na niéj i ręce były posmalone. Pogasłe ale nadgorzałe kawałki pakuł przylegały do jéj odzieży. Trzęsła się, milczała, Stach także. Hreczynowi dała znak aby się oddalił, odprawiła sługi, Stach z nią jeden pozostał.
Nagle jakby coś sobie przypomniała, zerwała się, zachwiała na nogach, pobiegła do okna, wyjrzała. Blask łuny ogromnéj aż tu dochodził, z dziką radością rozśmiała się do niéj. Wskazała palcem w stronę pożaru.
— Pali się! pali! spali się wiedźma przeklęta! — krzyknęła.
Ogień w piérwospy, na cztéry rogi — wrota zaparte, ludzi nie było! spali się! spali.
Klasnęła w ręce. Stach słuchał i niemogąc zrozumieć patrzał jéj w oczy — powtarzała ze śmiechem mściwym — Spali się!
Odwiodłszy go potém od okna — poczęła żywo po cichu — Zrobiłam dobrze? nie prawdaż? To ja jéj dwór podpaliłam!