Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 201.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   197   —

— Czyj? — spytał Stach.
— Wiedźmy téj co jemu życie odbierała!
Namiętność z jaką to mówiła, przeraziła słuchającego.
— Tak — kończyła dysząc — stróż był przekupiony — kilka nocy tam chodziłam, podkładałam pakuły, huby, siarkę, a dziś ogień zaniosłam... Stałam patrząc póki dobrze nie rozgorzało. Wszyscy już spali. Paliło się po cichu, płomię szło do góry.
Załamała ręce. Może ją wyratowali! Nie — to nie może być! Nie. Idź ty, idź — ja już sił nie mam — bież — zobacz czy wiedźma spalona.
Sił jéj zabrakło i padła na pół zemdlona śmiejąc się tym śmiechem serdecznym, który się dobywa z największéj boleści, na postrach uszu ludzkich.