Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 206.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   202   —

zwał się Wichfried — i mądrze i po cichu! pod każdy węgieł, pod dach podetknięto pakuły i ogień. Wrota z zewnątrz były podparte, dopóki z miasta ludzie nie podpadli.
Twarz księcia pobladła.
— Czyjaż sprawa? — spytał cicho.
Wichfried się wahał z odpowiedzią.
— Wierzyć mi się nie chce — rzekł — mówią że uciekającą, popaloną babę jakąś widziano. — Leciała krzycząc.
— A nie schwytano jéj?!
— Któż wie co za stworzenie było! — szepnął Wichfried[1] — Ludzie niektórzy zaklinają się że ją widzieli lecącą w powietrzu!
Książe oczy spuścił.
— Może to sprawa braci! — rzekł po chwili.
Wichfried głową potrząsał[2] — Nie — babska robota, tylko niewiadomo czyja!
— A Dorota? — spytał Kaźmierz.
— Leżała chora i wystraszona, wstała już[3] Napój jéj baba dała, odżegnała chorobę, nie będzie jéj nic.
Kaźmierz szeptał jakby sam do siebie — Baba podpaliła? Kto? jaka?

W tém podkomorzy wszedł oznajmując Biskupa Gedkę, trzeba było wyjść naprzeciw niemu. Książe wymógł na sobie że twarz wypogodził nieco — ruszył na spotkanie i wprowadził Biskupa, który twarz miał bardzo nachmurzoną. Po-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.