Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 208.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   204   —

łagodny zawsze, często lekki, stawał się twardym i nieugiętym. Śmiało po królewsku podniósł głowę i na zapytanie — co myślał czynić, odparł krótko[1]
— Nic — mój ojcze.
Gedko podniósł oczy, czekał tłumaczenia.
— Tak jest, nic — kończył Kaźmierz — nie uczynię żadnego kroku. Mieszkowi ojciec Wielkopolskę za dzielnicę naznaczył, nie godzi mi się mu jéj przeczyć i odbierać. Zabierze Poznań, Gniezno — dam mu je trzymać. Tak każe sprawiedliwość.
Zżymnął się Biskup.
— Sumienie wasze znam — rzekł — szanuję głos jego, ale, książe mój, nie o Wielkopolskę tu idzie, nie o Mieszka, o państwo twe całe. Brata waszego nie znacie tak jak my. Dziś chce Poznania, jutro się upomni o Kraków. Mając siłę zwiąże się z bratankami szlązkiemi i — padnie na was! padnie!
— Wówczas ja bronić się będę — odparł książe. — Lecz ze strachu aby się to nie stało, nie mogę go pozbawiać ojcowizny. Tak samo dla obrony od napaści, na życie jego mógłbym nastawać. Nie — tego uczynić nie mogę. Stanie się wola Boża — ten co widzi serce moje, ratować mnie będzie!

Gedko zamilkł, rozmowa była trudną, przeko-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.