Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   207   —

obliczem Jego. Wielbię ja cnoty wasze, ale nad słabościami boleję. Nieszczęsne te niewiasty na zgubę was wiodą!
Kaźmierz nigdy się nie tłumaczył, gdy Biskup go upominał, i teraz pokornie zmilczał.
— Odpędźcie precz, te kusicielki — mówił Gedko — czas jest! dziecko moje. Nie przystoi wam płochość, a u ludzi dajecie się na pośmiewisko.
Po przestanku, Kaźmierz rzekł cicho[1] — Dziękuję wam, ojcze, za naukę. To co mi mówicie, sto razy ja sam powtórzyłem sobie. Oprzéć się nie mogę złemu!
— Bóg miłościw — dodał Biskup — czeka cierpliwy, aliści dla upamiętania dotknąć was może, w tém co najdroższe, w dzieciach waszych...
Aby osłodzić tę groźbę straszną, Gedko uścisnął znowu księcia. Rozbrajała go pokora. Tak rozstali się czule, serdecznie, ale rozmowa nie przyniosła innego skutku nad ten, że przekonała Gedka iż Gniezno i Poznań były stracone.

Po wyjściu jego, Wichfried, który nie daleko czatował, zjawił się zaraz, domyślając że się bez upomnień nie obeszło i że skutek ich zatrzéć potrzeba było. Zręczny niemiec nigdy wprost nie mówił przeciw Biskupowi, ale umiał obrócić myśli w inną stronę i poważne sprawy lekko malować.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie lub następny wyraz (Dziękuję) winien być małą literą.