Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 212.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   208   —

Wszczął więc zaraz znowu mowę o Dorocie, jak ona oddaną mu była, a we wczorajszém niebezpieczeństwie nie o siebie ale o przybyłego Kaźmierza się trwożyła. Wichfried donosił że miał już opatrzony dom inny, który natychmiast miano przerabiać i przysposobić dla wdowy. W pożarze jak powiadał straciła ona wszystko, i potrzeba było myśleć aby nawykła do wygód, nie czuła ich braku.
Książe słuchał z jakąś niecierpliwością i niechęcią, zamykając niemiłą mu rozmowę rozkazem aby ze skarbcu wzięto dla Doroty, czego tylko potrzebowała i sowicie ją opatrzono.
— Nie mówcie mi już tylko o niéj — dodał — nie przypominajcie mi grzechu mojego. Chcę się z tych pęt uwolnić Biskup spokoju mi nie daje, sumienie gryzie, muszę się przemódz i wyswobodzić. Ogień ten palcem był Bożym!
— Ogień złość ludzka podłożyła — przerwał Wichfried — przy pomocy Bożéj i ludzi spodziewam się odkryć sprawcę. Zazdroszczą wdowie wszyscy, co dziwnego że radziby ją upiec żywą? Sprawa to niewieścia nie Boża.

Książe się zmarszczył[1] — Nie mówcie mi już o niewiastach, — przerwał — co było bolu w mém życiu to przez nie. Dosyć mam tego com doświadczył. Jeźli Bóg oswobodzi mnie z tego czaru jaki rzuciła na mnie — nie chcę spojrzeć więcéj na żadną.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.