Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 216.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   212   —

kiedy tam stróż chodzi i wcześnie ją zamykają? myślałam sobie. Wiatr szumiał zdala. Budzę się, coś jak światełko błyszczy mi przez szczeliny okiennicy, oczom nie wierzyłam, a sen morzył. Upłynęło czasu trochę, coś zaszelpotało pod ścianą — wiatr albo psy moje biegają! Co tam! Na raz zaleciała mnie spalenizna... czułam że coś gorzało.. Sądziłam że ogarek nocny w drugiéj izbie zagasnął i swądu narobił. Sen tak morzył, ani się ruszyć!
Ciężko się robiło na piersi, duszno... tchnąć coraz trudniéj. Zmora jakaś, myślałam! W izbie trzeciéj chowany mój kruk krzyczeć zaczął przeraźliwie, słyszałam jak bił skrzydłami i miotał się[1] — Coś mu się stało! Ledwiem powieki mogła podnieść, patrzę — przez szpary w okiennicach jasny ogień płonie, w izbie dym, a tu już i krzyk dziewek mnie dochodzi. Zerwałam się, do drzwi trafić nie mogąc. Wrzawa otaczała dom — Gore! gore!
Biegłam do wyjścia zgubiwszy pamięć, bijąc się o ściany. Na podwórzu biegali ludzie, dym się wciskał do izby i płomienie, na dachach trzaskały dranice. Gdy mi drzwi otwarły służebne, nie wiem już co się działo ze mną i kto mnie na rękach z płomieni wychwycił.

Budynek gorzał cały, a dziedziniec stał jeszcze zaparty, zewnątrz łamano wrota; bo z obu stron były kołami zabite.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.