Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 218.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   214   —

zazdrosnym był, chyba za swojego pana. Zobaczywszy go niektórzy się zaraz do wyjazdu zabierać zaczęli. Wojewoda pozostał jako we dworze gospodarz, co mu większe prawa dawało.
— Nie będziemy waszéj miłości długo dworu zajmowali — rzekł do niego niemiec — bo dom nowy już mamy, który dziś jutro opatrywać się zacznie.
— Siedźcie, ja dworu tego niepotrzebuję — odparł stary.
Wichfried coś po cichu poszeptywał, tak że i Szczepan posiedziawszy trochę, wyniósł się za innemi. Po wyjściu jego wdowa przystąpiła do niemca.
— Cóż on? co? — zapytała.
— Ze skarbca kazał dać co do domu potrzeba i grzywien dosyć.
Oczy się jéj uśmiechnęły.
— Ale dokończył Wichfried — chodzi zmitrężony, przybity, bo mu Biskup powiedział że na wasz dom z nieba ogień padł za grzech jego..
— Z nieba! kiedy podpalaczkę widzieli — krzyknęła Dorota — to i koły do wrót z nieba chyba pospadały!
— Podpalaczkę? — zawołał niemiec — któż ona mogła być?
Dorota ramionami ruszyła.
— Albo ich tu mało jest coby mnie dawno